#1 2013-08-24 00:53:22

 Yoru

http://i45.tinypic.com/f3ddu1.jpg Administrator

1027013
Zarejestrowany: 2011-07-03
Posty: 226
Pełna nazwa postaci: Yoru Kuroi
Ulubione anime: Death Note
Ulubione pairingi: HanChul, EunHae

Nie mam pomysłu na tytuł, ale LEVI

Fanfick jest w pełni zmyślony, dlatego wydarzenia, fakty w nim przedstawione mogą się różnić od tych z serii.
Polecam,
Patrycja Wielgos.
Ale serio, są zmyślone.
Levi ma piżamę w pandy.
ZMYŚLONE ZMYŚLONE

______________________

Zawsze myślałem, że wiązanie się z ludźmi jest uciążliwe.
Trzeba dbać o swoich przyjaciół oraz o więzi z nimi – o delikatne nicie zdolne zerwać się w każdej chwili. Dlatego zawsze byłem sam. Sądziłem, że tak jest lepiej – i dla mnie, i dla innych. Teraz wiem, że nie miałem racji.
Kapral Levi Rivaille.
Podobno nazywany jestem Największą Nadzieją Człowieczeństwa. Nie powiem, że nie jestem tego świadom. Jest to sława okupiona ogromnym wysiłkiem i porzuceniem wcześniejszych idei, nawet jeśli na ustach ludzi to tylko zwykłe słowa. Pozytywnie kojarzony czułem cię doceniony i wreszcie rozumiałem, że mój trud nie poszedł na marne, jednak niechlubne słowa potrafiły mną wstrząsnąć; poświęcałem się dla dobra ludzi, a mimo to łgali na prawo i lewo.
Przyznaję, że czasem napędzałem ich swoim zachowaniem. Starałem się być oschły i nie okazywałem swych emocji.
Mówią, że dobry żołnierz, to ten, który nie waha się zabić. Może dlatego zabiłem ich tak wiele?
Tytani, gigantyczne monstra, które wdarły się przez mury do miasta, by zaspokoić swoją zachciankę – pożeranie ludzi. Nie robią tego, by przeżyć. Robią to dla rozrywki. To sprawia, że jeszcze bardziej ich nienawidzę, bo przypominają ludzi – swoje ofiary, a nimi nie są. To po prostu potwory.
A ja je zabijam.

_. ◦ * ◦ ._


Zanim zostałem żołnierzem, brałem udział w podziemnych przestępstwach. Nie byłem zadowolony z takiego życia, więc kiedy zostałem przechwycony przez dowódcę Legionu, w głębi poczułem ulgę. Nie ukarano mnie tak, jak się tego spodziewałem, za to zaciągnięto mnie na rekruta do armii. Wcześniejsza ulga ulotniła się i pierwszy raz od długiego czasu bałem się przyszłości, bo to znaczyło, że już wkrótce na poważnie będę ryzykować swoim życiem.

Początki były ciężkie, ale wkrótce stwierdzono, że mam talent. Z tym przekonaniem przebrnąłem przez treningi i postawiono przede mną wybór – ratować i ryzykować życie czy być ratowanym i patrzeć na trudny innych.
Wtedy przypomniałem sobie, co czułem jako dziecko.
Niby mieszkałem w rozległym mieście chronionym przez mury, dające, teraz już wiem, że fałszywe, poczucie bezpieczeństwa, ale ja odczuwałem to inaczej. Byłem zamknięty wśród kamiennych granic, bez możliwości poznania świata. Sprawiały, że się dusiłem w tym miejscu. Chciałem zaczerpnąć innego powietrza. Chciałem zniszczyć tych, którzy ograniczyli ciekawość ludzi.
Dlatego dołączyłem do Legionu Zwiadowców.
To jednak nie sprawiło, że poczułem się lepiej. Choć może przez chwilę. Widziałem w oczach ludzi nadzieję i byłem zdolny uwierzyć, że uda nam się naprawić ten zepsuty kawałek świata, że przywrócimy wstrzymywane w płucach westchnienie ulgi.
Wciąż wierzyłem przechodząc przez bramy muru. Otworzyły się przed nami szeroko – przed żołnierzami niosącymi ocalenie – rodząc w nas perspektywę alternatywnego świat… bez tytanów.

Byłem głupi.
Na moich oczach ginęli żołnierze, ludzie, którzy wskrzesili we mnie wiarę w naszą siłę; których lubiłem, choć tego nie okazywałem. Żałowałem wtedy, że tak się stało. Że zaryzykowałem zacieśnieniem więzi. Ale to doświadczenie sprawiło, że poznałem okrutną prawdę.
My marzyliśmy o pięknym świecie, ale nie mieliśmy tyle siły, żeby go stworzyć. Byliśmy tylko głupcami. Nawet nadzieja nie zechciałaby być teraz naszą matką.
Gdy tylko tytani okrążyli nasze legiony, straciliśmy ją – tę nadzieję. Strach pożarł nasze dusze i trzymał je w swym żołądku, śmiejąc się z cierpienia. Widziałem to w ich oczach – oczach tytanów. To samozadowolenie ze swojej siły.
Wtedy postanowiłem walczyć.
Widok zmasakrowanych ciał przyjaciół napędzał moją siłę do walki z potworami. I wtedy wiedziałem, że chęć mordowania będzie mi towarzyszyć już zawsze.

- Cz-czy byłem w stanie... pomóc ludzkości? A jeśli umrę… czy umrę z honorem?
- Zrobiłeś wiele i nadal będziesz to robić. Determinacja, którą zostawiasz za sobą da mi siłę. Obiecuję ci... Unicestwię tytanów!

Obiecałem wyrżnąć ich wszystkich. Towarzyszom, którzy pozostali za murami na wieki.


_. ◦ * ◦ ._

Od tego momentu myślałem realnie: „zabić, żeby przeżyć na tym okrutnym świecie”. Nie snułem już marzeń o życiu bez granic. Jedyną rzeczą jaką pragnąłem, to zemścić się za krzywdy ludzkie.
To chyba sprawiło, że nie straciłem danej mi determinacji ani na moment i została ona doceniona przez biernych mieszkańców.
Okrutne było to, że żyli tak, jak ja zwykłem żyć wcześniej.
I przez to jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie. Z żołnierzami porozumiewałem się tylko w walce. Starałem się działać sam, żeby nie musieć doświadczyć ponownie utraty więzi.
Widziałem jak inni legioniści jednali się ze sobą, rozmawiali i śmiali się, na moment zapominając o rzeczywistości. Denerwowało mnie to, że nie myślą, tak jak ja. Uważałem, że byli głupcami, bo prędzej czy później będą musieli stawić czoła tej rzeczywistości.

Mieszkańcy powoli tracili wiarę w normalne życie. Tytani przedarli się przez mury do miast. Setki ofiar zostały pochłonięte w ich paszczach, pozostawiając kałuże krwi, strach i bezsilność.

Stało się.
Zatraciłem się w swojej sile i nienawiści.
Walczyłem, póki nie widziałem efektów, ofiar. Zdarzyło mi się poświęcić życie kompana na rzecz sukcesu. Chciałem po prostu zemścić się na tych bezmyślnych potworach. Ale za co? Za los ludzi? Zadawałem sobie wtedy pytanie, dla kogo ja walczę? Dla siebie? Dla człowieczeństwa? Czy dla satysfakcji?
Wciąż byłem Nadzieją Ludzkości, jednak mieszkańcy nie sławili mnie już tak chętnie, gdyż i oni zaczęli tę nadzieję tracić.
Nie pamiętam wiele z tego czasu. Morze krwi przysłoniło mi oczy, a ja machałem mieczami oślepiony.
Niektórzy żołnierze poszli w moje ślady.
Z każdej wyprawy na teren wroga wracaliśmy zmęczeni walką. Płacz innych za zabitymi nas męczył, staliśmy się skorupami bez wnętrza. Echo bicia serca zalegało wewnątrz nas, jakby ta oznaka życia miała się zaraz wypalić. Mogliśmy żyć tylko dzięki determinacji. Uczucia wypłowiały na tym niezmiennym słońcu.
Czy kiedyś będzie lepiej?
Nie zadawałem sobie tego pytania już więcej.

_. ◦ * ◦ ._

Otworzyłem oczy, kiedy pojawił się ON. Kolejna Nadzieja Ludzkości. Tak go wtedy nazwano i wszystkie pary uszu usłyszały jego imię.
Eren Jäger.

Było tak samo, jak ze mną. Wiara znów błyskała z oczu ludzi, lecz i zdarzali się tacy, którzy kpili z tego powodu. On jednak nie sprawiał wrażenia, że go to przygasza. Byłem zdolny uwierzyć, że zdoła coś naprawić.
Mógł stać się tytanem i stanąć po stronie ludzkości, by jej bronić przed swoją własną rasą. Miażdżył ich ciała jak pluszowe zabawki. Deptał głowy jak balony z powietrzem. Ryk z jego gardła paraliżował ludzi. Był jak ucieleśnienie naszego gniewu.
Władze jednak sceptycznie podchodzili do jego mocy. Nie wierzyli, że mógłby zaradzić tytanom. Nawet, gdy pierwsza misja z jego udziałem zakończyła się sukcesem, doszukali się w niej negatywów. W każdej chwili mógł stracić panowanie nad sobą i wtedy snucie planów nad walką z tytanami mogłyby spalić na panewce.
Dlatego, gdy został pochwycony w ręce sądu, pomogłem mu przetrwać. Rozjaśnił mój umysł, gdyż zdawał się wierzyć w swoją siłę. Sprawiło to, że stopniowo zapominałem o tej nienawiści i życiu we własnej skorupie. Przez chwilę znów zacząłem marzyć o nowym świecie.
Dołączył do Legionu Zwiadowców wraz ze znajomymi ludźmi u swym boku.

Obserwowałem go uważnie.
Był inny niż te wszystkie dusze wymęczone strachem. Stawał się coraz bardziej zdeterminowany w swoich działaniach, walczył dzielnie, bezlitośnie, a tym co różniło go ode mnie, była otwartość na ludzi.

- W taki sposób nie będziesz w stanie ratować ludzkości – mówiłem mu.
- Właśnie, że będę. Przyjaźń daje niesamowitą moc i determinację. Pozwala ci wierzyć w to, że wspólną siłą damy radę – odpowiadał.
Powtarzał to uparcie, za każdym razem, gdy próbowałem mu udowodnić błąd. Nie zmieniał swojego zdania nawet, gdy na jego oczach ginęli ludzie. Wciąż miał siłę, żeby walczyć.
I ja zaczynałem w tę siłę wierzyć.

_. ◦ * ◦ ._


Walczyliśmy zawzięcie poza murami, jednocześnie zbierając informacje. Czułem, że byliśmy tak blisko celu, jednak nie mogliśmy znaleźć właściwej drogi. I z tym przeczuciem wróciliśmy do miasta. Nasza drużyna zmalała o kilkanaście żyć. Nie zginęli jednak na marne, gdyż nasza Nadzieja Ludzkości wciąż żyła.
Ludzie czekali na nas przy bramie. Z ulgą i nadzieją witały nas zmęczone oczy. Jak gdybyśmy mogli coś zmienić.

- Muszę dostać się do piwnicy mojego ojca – stwierdził Eren po naszych zwiadach odbytych bez rezultatów.
Czułem, że powinienem się do niej dostać wraz z nim, nie wiedziałem jednak dlaczego. Przysłaniałem się obowiązkiem pilnowania go.
- Chcesz iść tam sam? – spytałem wtedy.
Zobaczyłem w jego oczach ciemność. Takie oczy mają ludzie bojącymi się z własną przeszłością, ludzie z pewnym doświadczeniem, którym nie chcą się dzielić.
Zdenerwował mnie, gdy nagle zmienił się w bezsilnego człowieka. Napędzał prawie całą ludzkość w siłę, a teraz stał się bezbronnym, przemoczonym pieskiem.
Jednak to było tylko chwilowe. Kiedy tylko wyszedł przed ludzi, znów był ikoną nadziei. W mojej głowie pojawił się podziw.

Potrafił zmieniać ludzi.
Zdawał się nas łączyć. Wspólnie potrafiliśmy więcej. Widziałem to własnymi oczami. Ciężar strachu opuścił nasze barki. Każdy kolejny ciągnął swego kompana za sobą. Walczyliśmy razem, a nie każdy za siebie. To nam dało większą siłę i pewność siebie.
Nie wyrażałem to w żaden sposób, ale czułem jak zmienia się moja taktyka, mój styl walki. Jak ja się zmieniam. Pomagałem swoim i nie dopuszczałem do siebie myśli, ze kiedyś potrafiłem postawić na podium nie ich życie, a własny sukces.
Wziąłem pod uwagę potrzeby innych. To było dla mnie zaskoczeniem, zwłaszcza, że wcześniej polegałem tylko na sobie. To prawda, że ryzykowałem więcej, jednak jego słowa zdawały się mi trwać w głowie nieustannie. Obserwowałem jego działania i dziwiłem się, jak mogą być tak doskonale, skoro jest dopiero początkującym.
Na zwiadach byłem dowodzącym, ale to on był dusza walki. Hanji powiedziała, że jesteśmy podobni, bo łączy nas wspólna nienawiść do tytanów. Widać ją, gdy tniemy ich skórę bez wahania i patrzymy na ich dymiące się ciała. Tłumaczyłem się doświadczeniami z życia, ale wiedziałem, że to on miał na nas duży wpływ.
Ludzie jednak ginęli na naszych oczach, a pustka po stracie ciążyła mi na żołądku. I nie tylko mi. Odczuwałem ją bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może to było spowodowane tym, że wcześniej skrywałem w sobie te emocje? A może to po prostu skutki uboczne tych bezbarwnych na razie więzi, które oplotły mój umysł?

Powinniśmy ponownie zamieszkać w odzyskanych murach, postawiliśmy sobie za zadanie i razem brnęliśmy przez jego realizację.
Eren w tym czasie musiał dostać się do piwnicy ojca, skąd ludzkość mogłaby uzyskać wyniki jego badań.
Widziałem to w jego oczach. Bał się tam iść, stawiając wówczas czoła przeszłości. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jaki z niej obraz mknął w tych nieobecnych oczach.

- Tam jest jego całe dzieciństwo i tam tytan pożarł jego matkę - usłyszałem kiedyś.
Wtedy chciałem mu powiedzieć, żeby nie zgrywał mięczaka (kocham mój telefon, ale przeprawił to na „kurczaka” xD), bo każdy z nas widział śmierć.
Jednak nie potrafiłem.
Stałem się tchórzem.
Poszedłem tam z nim, w końcu był pod moją opieką. Im bliżej zdawaliśmy się być do celu, tym bardziej jego wyraz twarzy był nieodgadniony.

- Po prostu wejdź tam i pomyśl o tym, co tytani z nami zrobili.
Popatrzył wtedy na mnie pustym wzrokiem. W jego głowie tkwiły jakieś zdarzenia, a ja mogłem tylko spekulować, że były związane z tym domem.

W rozwalającym się budynku, które cudem jeszcze miało ściany i dach, panował mrok. Przez otwarte okna z pozostałościami szkła, wpadało słabe światło wprost na masę porzuconych papierzysk. Znajdowały się tu też probówki, rysunki tytanów i kartki na ścianach zapisane od krawędzi do krawędzi niezgrabnymi literami.
Eren szedł powoli, ale pewnie, jakby śladem swoich wspomnień, jakby tu już kiedyś był.
Sięgnąłem wtedy po jeden z plików kartek na podłodze. Wszystko dotyczyło tytanów i stwierdziłem, ze może jest jeszcze nadzieja.
Tymczasem on zdawał się być w innym świecie. Rozglądał się, dotykał mebli, ścian, obrazów aż w końcu natrafił na skrzynkę probówek.

- To to - powiedział wtedy.
I to była nasza nadzieja.

Ojciec eksperymentował na swoim własnym synu. To brzmiało okropnie, ale dawało ludzkości siłę do przetrwania.

I wreszcie nasze skrywane pragnienia zostały zesłane na ludzkość. Mogliśmy przeciwstawić się tytanom. Mogliśmy.
W probówkach znajdowało się DNA tytanów. Jakim cudem je uzyskano - nie wiedzieliśmy. Jeżeli człowiek przyjmowałby go dożylnie przez pewien czas, sam mógłby stać się swoim własnym wrogiem. To brzmiało niedorzecznie, ale było naszą jedyną opcją.
Musieliśmy mieć tylko żołnierzy, którzy potwierdziliby tę niepewną teorię. I znaleźliśmy takich. Zdolni byli zaryzykować własne życie, żeby uratować żywot reszty. To sprawiło, że im zazdrościłem. Chciałem pokazać wszystkim, że jestem na tyle silny, by stanąć z nimi na szali. Chciałem przekonać siebie, że potrafię.
Teraz tak dużo myślałem.
Dowódca Legionów musiał dostrzec moją irytację, bo powiedział:
- Nie pozwoliłbym ci zamienić się w swojego wroga. Wiem jak bardzo ich nienawidzisz.
Nic wtedy nie mówiłem, ale on nie wiedział, że byłbym w stanie stać się jednym z tytanów, by tylko ich wybić.
I pomścić swoich towarzyszy.

_. ◦ * ◦ . _ _. ◦ * ◦ . _


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Offline

GRY

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl